Ukrainie nie da się pomagać wbrew Ukraińcom. Są chwile w …

Ukraina podjęła próbę odzyskania siłą siedzib władzy publicznej na wschodzie kraju, zajętych od kilku dni przez prorosyjskich separatystów. Czy to jest przełom w dotychczasowym spektaklu bezsilności Kijowa wobec prowokacji Moskwy? Oby tak było, jednak są poważne przesłanki, by w to wątpić.

Od tygodnia już „zielone ludziki” podobne do tych, które przejęły wcześniej Krym, z pomocą miejscowych „homo sovieticus” okupują siedziby władz we wschodniej Ukrainie. Kijów, jak dotąd, ograniczał się do werbalnych potępień i do zapowiedzi siłowej reakcji. Minister spraw wewnętrznych wyznaczył buntownikom ultimatum do soboty. Mimo jego upływu, tego dnia, ani przez pół następnego, Kijów nie wysłał  tam antyterrorystów. Uczynił to dopiero w niedzielę wieczorem, gdy tymczasem nowe miasta padły ofiarą pro-rosyjskich bojówek, zresztą dobrze wyszkolonych i dobrze uzbrojonych (ach te ukraińskie sklepy ze sprzętem z demobilu!). Jednak nawet teraz, gdy po tylu dniach bezczynności władze decydują się przejść do działania, znowu wyznaczają napastnikom termin dla złożenia broni. Zamiast po prostu zaatakować – wszak ultimatum już upłynęło.

Słusznie pisał wczoraj Piotr Skwieciński, że władze kijowskie stoją przed dwoma niedobrymi opcjami: nie mogą się nie bić w obronie swojego terytorium i nie mogą się bić tak, żeby to oznaczało bezpośrednią konfrontację militarną z Moskwą. Poszedłbym w analizie o krok dalej: Kijów dramatycznie nie jest pewny posłuszeństwa sił, którymi dysponuje. W tym sensie nie tylko i nie tyle wybiera wariant powściągliwej reakcji ze względu na stosunek sił z Rosją, ile zostaje zmuszony do takiego wariantu nie wiedząc, czy ma kim realnie uderzyć na buntowników u siebie.

Pomijając już Krym, który jest specyficzny, to, co widzieliśmy w ostatnim tygodniu (ale i wcześniej, do końca lutego) na wschodniej Ukrainie, pokazuje, że milicja była nie tylko bierna, ale częściowo sprzyjała napaściom na ukraińskie gmachy i na ukraińskie symbole, ba, zezwalała niejednokrotnie na bezkarną przemoc wobec tych mieszkańców, który demonstrowali przywiązanie do ukraińskiej władzy.

Wszystko to robi wrażenie, że rząd nie panowania nad sytuacją, więcej: że nie rządzi na części ukraińskiego terytorium. Oczywiście sprawa jest diablo trudna, nie piszę tu aktu oskarżenia wobec rządu Jaceniuka, bo wszyscy widzą, ze przejął państwo w stanie rozkładu. Zwracam tylko uwagę, że pomału zbliżamy się do granicy, za którą Zachód nie będzie (nawet gdyby chciał, co- jak wiemy – jest wątpliwe) bronić w jakikolwiek sposób Ukrainy wbrew Ukrainie. To zaś wpisuje się w rosyjski scenariusz, w którym Putin zyskuje wiarygodny pretekst do wkroczenia militarnego na tereny, na których panuje „pustka państwowa” (nb. to był sowiecki argument dla wkroczenia na wschodnie obszary Rzeczypospolitej 17 września 1939).

A zatem teraz, kiedy już Kijów zdecydował się wysłać na wschodnie rubieże oddziały specjalne, nie może się zatrzymać. Są chwile w dziejach państw, kiedy brak zdecydowania oznacza kompromitację i to właśnie grozi teraz Ukrainie.

Roman Graczyk