Teraz pomarańczowi są tu kibice

W salonie Ferrari długonoga blondynka pokazuje czerwony kabriolet człowiekowi, który niedbale opiera się o jeden ze słupów, jakby właśnie wybierał nie samochód za setki tysięcy dolarów, ale jabłka w lokalnym sklepiku. Krzykliwe i kłujące w oczy logotypy na jego ubraniach podpowiadają, że sporą część wartości samochodu ma już na sobie.

 

Po głównej ulicy miasta, w środku dnia, przechadzają się kobiety w wieczorowych strojach. Stąpając na wysokich obcasach, omijają rozłożonych na chodnikach bezdomnych, żebrzących o kilka hrywien. Muszą też uważać, by nie wdepnąć w plamy oleju zostawione przez rozpadające się łady i moskwicze pamiętające jeszcze czasy ZSRR. Albo w kałuże, którymi usiane jest od kilku dni całe miasto. Co wieczór nad stolicą Ukrainy szaleją gwałtowne, tropikalne wręcz burze. Wysoka, najwyżej 20-letnia dziewczyna w sukience w pomarańczowe  kwiaty, wychodzi z taksówki. Po oczach biją jej neonowe różowe buty na platformach, tak wysokich, że nie jest w stanie w nich iść. W takim obuwiu łatwiej tańczyć na rurze, ale pewnie najlepiej byłoby po prostu siedzieć i się uśmiechać. Na razie, kołysząc się, pokonuje drobnymi kroczkami, z których każdy przychodzi jej z najwyższym trudem, te kilkadziesiąt metrów od taksówki do lokalu. Znika za drzwiami restauracji nad którą wisi szyld „Mafia”. Pod nim zaparkowane są na ulicy porsche, mercedesy i bmw. Dosłownie kilka kroków dalej, w jednej z bram, nastolatkowie w dresach rozpijają butelkę wódki z jednego plastikowego kubka. Ich raczej do „Mafii” nie wpuszczą.

 


Święto sponsorów

 


Igor z bratem Aleksiejem poderwali dwie japońskie turystki. Siedzą w knajpie, popijają piwo i tłumaczą swoim nowym koleżankom: – U nas nie ma klasy średniej. Albo jesteś naprawdę niesamowicie bogaty i stać cię na wszystko, albo nie masz nic. Jak masz pracę, jakąkolwiek, to możesz mieć jeszcze nadzieję, na lepsze jutro. Reszta po prostu pije.