Nikt nie chce umierać za Kijów. Ani w USA, ani w Europie
Kiedy Poroszenko przemawiał w Kongresie, przekonywał Amerykanów, że Ukraina walczy z rosyjską inwazją w imieniu całego cywilizowanego świata. „Dziś Ukraina, a jutro wojna może stać się konfliktem globalnym” – uprzedzał, i dlatego Ukraińcom potrzebna jest broń, nowoczesna, skuteczna. Potrzebna broń, która zabija, ale także kamizelki kuloodporne i hełmy, i wszystko to, co pozwala chronić życie.
Prezydent podkreślił, że Kijów nigdy nie pogodzi się z utratą Krymu i że odzyska półwysep, prędzej czy później, drogą pokojową. Ukraina powinna też – zdaniem Poroszenki – otrzymać status tej samej rangi, jaką mają państwa będące członkami NATO. To oznacza, że Ukraina oczekiwała pomocy militarnej, jaką obiecują sobie świadczyć państwa Sojuszu w razie ataku z zewnątrz. Mówił o demokracji, jakiej chce jego kraj i cywilizacji barbarzyńców, z którą przyszło się skonfrontować. Wolność, demokracja – to słowa, na jakie Amerykanie mają wyczulone ucho. Komisja Kongresu przyjęła jednogłośnie projekt ustawy o wspieraniu wolności na Ukrainie w 2014 r. Jak powiedział Robert Menedez, przewodniczący senackiej Komisji Spraw Zagranicznych, Kongres jest zjednoczony w poparciu dla prezydenta Poroszenki i narodu ukraińskiego w dążeniu do pokoju i demokracji wobec rosyjskiej agresji.
Jednak Barack Obama powiedział „nie” propozycji statusu równego członkom NATO. W rozmowie z Poroszenką argumentował, że Ukraina ma już status sojusznika na poziomie współpracy z USA. Gwarantuje on pomoc wojskową i techniczną wysokości 350 mln dolarów.
Ukraina, w obliczu agresji rosyjskiej, zmieniła całkowicie spojrzenie na NATO: kiedyś nawet nie chciano słyszeć o obecności w Sojuszu, dziś już otwarcie mówi się o chęci przystąpienia, o konieczności nawet. To niewątpliwa zasługa Władimira Putina. Podobnie jak antyrosyjskie nastroje, jakich Kijów nigdy jeszcze nie doświadczył, a dziś są wszechobecne. Podobnie jak chęć walki z Rosją, nawet za cenę życia.
Nie wydaje się, że Amerykanie zmienią stanowisko i wyślą wojsko na pomoc Ukraińcom. Nikt nie chce umierać za Kijów: ani w Stanach, ani w Europie, to już powiedziane zostało otwarcie. Jeśli ktoś widział ukraińskie czołgi, z których nie zostało właściwie nic, jakby wyparowały po uderzeniu rosyjskich pocisków, a szczątki ciał załogantów wiszą na okolicznych drzewach i przewodach elektrycznych, nie ma wątpliwości, że to nie separatyści, że to rosyjska armia, rosyjska nowa technika. Nawet w Normandii, w Korytarzu Śmierci, nie było takiego zniszczenia pancernych jednostek jak w Donbasie. Choć była to jedna z najbardziej zaciętych i dramatycznych bitew wojsk pancernych.
Prezydent Poroszenko, którego syn też zresztą poszedł do wojska, zawarł z separatystami rozejm, na warunkach jakie mu narzucono. Nie kryje, że chce pokoju, chce zatrzymać zabijanie w nierównej wojnie. Jego administracja przygotowała ustawę o specjalnym statusie Donbasu, Rada Najwyższa już ją przyjęła. Liderzy separatystów triumfują, że nie mają już nic wspólnego z ukraińskim państwem. W grudniu odbędą się przyspieszone wybory samorządowe. Rosja bez pytania o zgodę wysyła do Donbasu kolejne konwoje białych ciężarówek z pomocą.
Tymczasem premier Arsenij Jaceniuk mówi głośno, że Ukraina powinna znów stać się państwem nuklearnym. Skoro sygnatariusze protokołu z Budapesztu – również Amerykanie – nie dochowali złożonej tam obietnicy, to Ukrainę też przestaje ona wiązać. To wyznanie budzi niepokój i obawę, że takie słowa premiera nakręcą spiralę, zwielokrotnią poczucie zagrożenia w Europie. Co znamienne, coraz więcej Ukraińców, dotychczas nastawionych pacyfistycznie, zaczyna myśleć jak Jaceniuk i popierać jego ideę. Na listach wyborczych znaleźli się dowódcy batalionów walczących na wschodzie kraju.
Jednak Amerykanie są dziś zajęci bardziej walką z islamistami, którzy jawią się większym zagrożeniem dla porządku świata niż separatyści w Donbasie, w dodatku potrzebna im współpraca Putina. Może będą jeszcze większe sankcje, może padną ostre słowa potępienia rosyjskiej agresji, ale nie zanosi się na nic więcej.