Los Ukrainy spleciony z losem Tymoszenko

Istnieje pewien rodzaj ludzi, których uderzyć nie można. Nie z tego powodu, że są silniejsi, lecz dlatego, że promieniowanie ich spojrzenia, otaczająca ich aura i siła ducha (dzieło ich przyjaciół i wrogów) wytwarzają niewidzialne pole obronne. Tymoszenko należy do takich właśnie osób. Naruszyć ów kokon swoistego immunitetu mogło jedynie zwierzę lub ktoś, kto otrzymał rozkaz od zwierzęcia”.

Cytat pochodzi z artykułu wstępnego ostatniego wydania “Dzerkało Tyżnia” – najbardziej opiniotwórczego tygodnika ukraińskiego. Napisała go Julia Mostowa – redaktor naczelna i czołowa publicystka polityczna. Mostowa nie należy do admiratorów pięknej Julii – nie szczędziła jej krytyki, gdy ta była u władzy i gdy była w opozycji. Mostowa nie pisze pod wpływem emocji lub by dać wyraz kobiecej solidarności. Uważa, że władze ukraińskie przekroczyły granice, których nie powinny naruszyć.

Mostowa wyjaśnia, dlaczego nie można mieć wątpliwości, że Tymoszenko pobito w więzieniu. Adwokata nie dopuszczano do niej przez trzy dni, bo w więzieniu ogłoszono “dni sprzątania”. Nawet jednak po tym czasie sińce nie chciały zejść. Fakt użycia siły wobec więźniarki potwierdził prokurator obwodu charkowskiego (Tymoszenko więziona jest w Charkowie). Prokurator generalny stwierdził jednak, że nie ma podstaw do wszczęcia postępowania w sprawie pobicia. Zdjęcia Tymoszenko – przekazane do ambasady USA i Niemiec – pokazały telewizje na całym globie. 

Zdesperowana Julia ogłosiła głodówkę. Głodówka jest brakiem zgody na działania władz i rozpaczliwym wołaniem o pomoc. Nie tylko dla siebie, również dla Jurija Łucenki, ministra spraw wewnętrznych w jej rządzie, oraz kilkunastu innych polityków, których również uwięziono.

Janukowycz wciąż nie rozumie

Tymoszenko skazano w procesie, który urągał wszelkim zasadom państwa prawa. Celem było usunięcie jej z życia politycznego i zastraszenie opozycji oraz opozycyjnie nastawionej części społeczeństwa. Zarazem pobicie Tymoszenko w przededniu szczytu prezydentów państw Europy Środkowo-Wschodniej w Jałcie oraz półtora miesiąca przed Euro było rodzajem testu. Janukowycz chciał sprawdzić, do jakich granic może się posunąć w polityce wewnętrznej, by nie utracić szansy na pogłębienie związków z UE.

W Kijowie znajomi zachodzą w głowę: “Co za idiota podpowiedział Janukowyczowi, by Tymoszenko wsadzić. Chcieli zarzucić ją taką ilością błota, by trwale straciła wyborców. Myśleli, że pobyt w więzieniu ją złamie i że poprosi o wyjazd na Zachód. A wyszło na odwrót”.

Polityka ukraińska w coraz większym stopniu staje się zakładnikiem losu Tymoszenko. Była premier cierpi, lecz ani myśli o emigracji. Chce powrócić do polityki i ten powrót przygotowuje. Z więzienia wymusiła połączenie przed wyborami własnej partii i stronnictwa Arsenija Jaceniuka, byłego przewodniczącego parlamentu.

W polskich komentarzach na temat sprawy Tymoszenko i bojkotu ukraińskiej części Euro – poza załatwianiem naszych wewnętrznych politycznych interesów – sporo jest rozważań geopolitycznych. Jedni piszą o niemieckiej hipokryzji, bo Berlin robi interesy z Chinami oraz Rosją (nie miał też nic przeciwko organizacji olimpiady w Pekinie i nie ma nic przeciwko zimowej olimpiadzie w Soczi) i milczy w sprawie łamania praw człowieka przez te mocarstwa. 

Inni twierdzą, że za podnoszeniem sprawy Tymoszenko i wezwaniami do bojkotu stoi chęć zablokowania zbliżenia Ukrainy do UE. I że ostatecznym zwycięzcą okaże się Rosja, która rozpostarła ramiona, by objąć nimi Janukowycza, który wobec postawy polityków europejskich rzekomo nie ma wyjścia. Musi wpaść w objęcia Władimira Putina. 

Nie musi, bo nie jest bezwolną marionetką, lecz samodzielnym politykiem. Stoi na czele państwa, które nie traci niepodległości i któremu nie grozi rozpad. Ukraina wciąż zachowuje szansę na integrację z UE. Gwarancją spełnienia europejskich aspiracji nie jest jednak technokratyczna sprawność ekipy Janukowycza, lecz europejskie aspiracje ogromnej części społeczeństwa oraz istnienie opozycji.

Janukowycz wciąż nie rozumie, że z Europą nie można ciągle grać w durnia i szantażować: “Jeśli nie zaakceptujecie nas takich, jacy jesteśmy, to pójdziemy do Rosji”. Kijów nie ma atutów w ręku, by działać w ten sposób, bo w Europie zatrważająco mało państw przejmuje się taką perspektywą. A już najmniej Niemcy – główny dziś gracz na europejskiej scenie politycznej. Mogą poprzeć starania Kijowa o zbliżenie z Unią, lecz nie muszą. Trzeba ich do tego zachęcić. 

W nawoływaniach do bojkotu hipokryzji nie brakuje, lecz to nie ona odgrywa rolę zasadniczą. Prezydent Niemiec Joachim Gauck nie chce uczestniczyć w szczycie w Jałcie nie z tego powodu, że leży to w interesie niemiecko-rosyjskiego tandemu. I to nie z powodu miłości do Moskwy na mecze Euro nie wybiera się cała Komisja Europejska. Po prostu nie chce ona autoryzować działań władz ukraińskich sprzecznych z elementarnym porządkiem europejskim. 

Na Krym jechać trzeba

Szef PiS Jarosław Kaczyński wzywa do bojkotu imprezy (lub przynajmniej przeniesienia meczu finałowego z Kijowa do Warszawy), by dopiec rządzącym. Jakby nie był świadomy, że bojkot ogłoszony przez współorganizatora imprezy oznacza rezygnację z jej przeprowadzenia także przez własny kraj. Zapomina, że tej broni można użyć w ostateczności, gdy nie ma już szansy na inne rozwiązania. I gdy sytuacja wewnętrzna na Ukrainie upodobni się do Białorusi. 

Na razie znacząco się różni. Bojkot nie nastraszy Janukowycza, co najwyżej będzie oddaniem niedźwiedziej przysługi proeuropejskiej części społeczeństwa ukraińskiego. 

Polski obóz władzy podtrzymuje dotychczasową strategię – w Janukowyczu wciąż upatruje gwaranta powolnego ruchu Ukrainy w stronę Unii. Oczekuje, że ukraiński prezydent się opamięta. I że uda się rozdzielić sprawę Tymoszenko od stanu demokracji nad Dnieprem. Szef MSZ Radosław Sikorski przekonuje, że los demokracji na Ukrainie zależy przede wszystkim od październikowych wyborów parlamentarnych.

Wybory są ważne, lecz decyzje Janukowycza spowodowały, że bez rozwiązania sprawy Tymoszenko oraz innych uwięzionych polityków opozycyjnych będą co najwyżej na poły demokratyczne. Nawet jeśli obserwatorzy międzynarodowi stwierdzą, że przebiegły bez naruszeń procedury. Bo dziś istnieje iunctim pomiędzy losem byłej premier a stanem demokracji na Ukrainie. Polityka polska zyska, jeśli ten zasadniczy fakt weźmie pod uwagę. 

W Warszawie wielokrotnie słyszałem opinie, że Tymoszenko i Janukowycz “są siebie warci” i że jeśliby nawet to ona wygrała wybory w 2010 r., to i tak sytuacja byłaby podobna. Nigdy się nie dowiemy, co by było gdyby. Dziś to Janukowycz więzi Tymoszenko, a nie na odwrót.

Premier Donald Tusk podkreślił kilka dni temu, że sama Tymoszenko apeluje, by od jej losu nie uzależniać europejskich aspiracji jej kraju. Żelazna Julia postępuje tak, jak powinien postąpić polityk odpowiedzialny za los swojego państwa. Sytuacja jej i Ukrainy zmieniła się jednak radykalnie. Spełnienie europejskich aspiracji Kijowa zależy od tego, czy, kiedy i jak zostanie rozwiązana sprawa Tymoszenko.

Pod koniec tego tygodnia prezydent Bronisław Komorowski weźmie udział w spotkaniu w Jałcie. Z woli Janukowycza nie będzie to manifestacja prozachodnich dążeń Ukrainy, lecz świadectwo pogłębiającej się izolacji jej władz. Przełomem mogłoby się stać uwolnienie Tymoszenko, co dziś graniczy z cudem.

Komorowski jedzie na Krym, bo jechać trzeba. Nie weźmie jednak udziału w spotkaniu politycznym, bo według przeważającej większości przywódców europejskich z ukraińskim prezydentem nie sposób uprawiać polityki. Nasz prezydent powinien rozmawiać, bo wspólnie organizujemy Euro i musimy zagwarantować bezpieczeństwo jego uczestnikom oraz zadbać o sprawną i skoordynowaną organizację.

I niejako przy okazji powinien powtórzyć oczekiwania Europy (w tym Polski) i USA wobec władz w Kijowie. Będzie to nasz wkład w rozwój dyplomacji futbolowej. Dobrze, że polski prezydent dba o kontakty z Ukrainą. Trzeba to robić, dopóki się da – bo to sposób, by podtrzymywać słabnące związki UE z władzami w Kijowie. Ważne jest także utwierdzanie elektoratu Janukowycza w przekonaniu, że Europa nie porzuca Ukrainy.

Aż tyle

Rozczarowani chaosem rządów pomarańczowej rewolucji polscy politycy nadzieje ulokowali w pragmatyzmie ich przeciwników i następców – niebieskich. W kilku sprawach spełnili pokładane w nich nadzieje. Zakończyli negocjacje ws. umowy stowarzyszeniowej i umowy o strefie wolnego handlu z UE. Pod naciskiem MFW i Banku Światowego wprowadzili m.in. wydłużenie wieku emerytalnego. Wybudowali stadiony, rozbudowali lotniska i wyremontowali większość dróg.

Zapomnieli jednak, że aspirowanie do pogłębionych związków z Europą wymaga nie tylko ułożenia spraw ekonomicznych, lecz również przyjęcia jej wartości.

Ukraina nie jest czarną dziurą i nie jest też Rosją. Ma potencjał i wciąż duże możliwości, by stać się częścią zjednoczonej Europy. Warunek konieczny to przestrzeganie praw człowieka i standardów demokratycznych. Tylko tyle i aż tyle.

Open all references in tabs: [1 – 5]