Kryzys ukraińskiego futbolu. Rosja sięga po krymskie kluby
FK Sewastopol i Tawrija Symferopol już nie są ukraińskie. Pomimo ostrzeżeń UEFA Rosjanie włączyli krymskie kluby do rozgrywek 2. ligi rosyjskiej. Ich los może zaraz podzielić Zoria Ługańsk, której siedziba mieści się w samym sercu separatystycznej rebelii. Do Ługańska wkroczyło niedawno rosyjskie wojsko, a klub musiał wyprowadzić się do jednego z miejskich stadionów w Kijowie.
Moskwa działa szybko. Przejmuje klub, zmienia jego nazwę i zatrudnia wyłącznie piłkarzy z rosyjskim paszportem, tak aby oddzielić zespół od jego ukraińskiej przeszłości. Marek Kleitz, ekspert Polsatu Sport, tłumaczy, że mieszanie się w rozgrywki piłkarskie to kolejny element kremlowskiej propagandy. – Piłkarzom z Krymu Rosjanie oferowali nawet do 3 razy więcej pieniędzy, niż zarabiali, grając na Ukrainie. Taka demonstracja, że życie pod opieką mateczki Rosji bardziej się opłaca.
Kibicom często to wystarczy. 20 sierpnia odbył się mecz pierwszej kolejki 2. ligi rosyjskiej, z udziałem starych-nowych drużyn z Sewastopola i Symferopola. Spotkanie urosło na półwyspie do rangi narodowego święta, a na trybunach dominowały kolory czerwony, biały i niebieski. Przed rozpoczęciem piłkarze oraz kibice obu drużyn dumnie odśpiewali rosyjski hymn, a w przerwie na znak pokoju w powietrze wzbiły się białe gołębie.
Igor Nitsak, komentator meczów ligi ukraińskiej, mówi, że w lokalnym futbolu zdarzały się sytuacje niecodzienne, ale takiego bałaganu oraz niepewności nie było jeszcze nigdy. – Połowa drużyn gra poza swoimi miastami, inne nie są pewne, że uda im się dokończyć sezon. Na zachód Ukrainy, oprócz Zorii Ługańsk, tymczasowo wyprowadziły się trzy zespoły z Doniecka oraz jeden z Mariupola, a w europejskich pucharach UEFA zabroniła grać u siebie zespołom z Charkowa i Dniepropietrowska.
Z Doniecka do Kijowa
Pięć lat temu za 300 milionów euro wybudowano w Doniecku Donbas Arenę. Nowoczesny stadion, na którym odbywał się półfinał polsko-ukraińskiego EURO 2012, mieści ponad 50 tys. widzów. Zazwyczaj są nimi kibice miejscowego Szachtara, który w ostatnich latach wyrósł na Ukrainie na prawdziwego hegemona. Pięć razy z rzędu zdobywał mistrzostwo kraju, a w 2009 roku niespodziewanie zdobył Pucharu UEFA. Jego właściciel, najbogatszy Ukrainiec, Rinat Achmetow, zapowiadał wtedy szybki awans do europejskiej elity. Ściągał do składu drogich Brazylijczyków, takich jak Luiz Adriano czy Douglas Costa, którzy do dziś stanowią trzon drużyny z Doniecka. Na podbój Europy to jednak nie wystarczyło. O ile na własnym podwórku Szachtar rządził i dzielił, o tyle w Lidze Mistrzów szło mu bardzo przeciętnie. Tylko raz awansował do 1/8 finału, a swoje zmagania kończył zazwyczaj na fazie grupowej.
W tym sezonie o zagraniczny sukces będzie równie ciężko. Z powodu trwającego konfliktu Szachtar trenuje na co dzień w Kijowie, a swoje mecze rozgrywa na Arenie Lwów. Donbas Arena została ostrzelana przez separatystów. Choć podczas tych incydentów nikt nie ucierpiał, to dla wszystkich stało się jasne, że do momentu zakończenia wojny stadion może już zapomnieć o jakichkolwiek piłkarskich wydarzeniach.
– Sytuacja jest napięta. Wszyscy są zdenerwowani, a stres najbardziej udziela się piłkarzom z zagranicy – przyznaje Igor Nitzsak. – Każdy z nich najchętniej spakowałby walizki i szybko opuścił Ukrainę. Problem jednak w tym, że na ogół wcale nie jest to takie łatwe. Pod koniec lipca sześciu południowoamerykańskich piłkarzy Szachtara, na czele z gwiazdą klubu Alexem Teixeirą, ze strachu odmówiło powrotu do Doniecka. Zostali we Francji, gdzie klub przygotowywał się do nadchodzącego sezonu. Rinat Achmetow nie wykazał się wobec ich obaw zrozumieniem. Oligarcha zagroził piłkarzom, że jeśli nie wrócą do klubu, będą „cierpieć jako pierwsi” i zostaną zmuszeni do spłaty wielomilionowych klauzul odejścia. Ostatecznie cała szóstka uległa groźbom Achmetowa, być może też nieco uspokoiła ich wiadomość, że główną bazą Szachtara w nadchodzącym sezonie będzie Kijów, oddalony od Doniecka o niecałe 600 kilometrów.