Kijów, próba dekonstrukcji systemu
„Co dalej?”, to pytanie wraca jak bumerang w ukraińskich mediach i sieciach społecznościowych, powtarzane przez świadków wczorajszej bitwy o Kijów i chór zaniepokojonych przyjaciół Ukrainy.
Co działo się wczoraj, widzieli już wszyscy: płonące autobusy, granaty dymne, gumowe kule, koktajle Mołotowa, armatki wodne. Krew na ulicach. Na szczęście udało się uniknąć ofiar śmiertelnych. Jednak zdjęcia mrocznych postaci, które czają się na dachach budynków przy ulicy Hruszewskiego, w epicentrum wydarzeń nie napawają optymizmem. Ukraińscy dziennikarze twierdzą, że to snajperzy.
Zaczęło się niewinnie. W niedziele przed południem ludzie zebrali się na kolejną majdanową demonstrację. „Szli w kaskach, karnawałowych maskach, noworocznych kostiumach z napisem na plecach ‘Nie idź za mną, jestem piąty!’ – opisuje Katerina Kobernik dla rosyjskiego portalu Slon.ru.
Ten „piąty” to aluzja do niedawnych zmian w kodeksie karnym. Pod groźbą mandatu i konfiskaty prawa jazdy Ukraińcom zakazano jeździć w kolumnach dłuższych niż 5 samochodów. Skąd taka drobiazgowość ustawodawcy? Zmotoryzowani protestujący pod egidą nieformalnej organizacji „Automajdan” mocno dali się we znaki prezydentowi Janukowyczowi. Urządzają rajdy pod jego bajeczną rezydencję poza granicami Kijowa, w której polityk urzęduje częściej, niż w budynku prezydenckiej administracji w centrum niespokojnej stolicy.
Gdy entuzjazm demonstrantów na placu Niepodległości nieco przygasł po dwóch miesiącach stania, to właśnie „automajdanowcy” stali się awangardą protestu.
Mandaty to jednak tylko preludium. Za pokojowy protest zaczęły grozić realne wyroki więzienia.
Przyjęte prymitywnym fortelem poprawki do kodeksu karnego (przewodniczący parlamentu, przedstawiciel partii rządzącej, zarządził głosowanie za pomocą podniesienia rąk, które to policzył w 10 sekund) utrudniają życie demonstrantom, organizacjom pozarządowym, dziennikarzom.
„Po czwartkowym głosowaniu w Radzie Najwyższej zacząłem zastanawiać się nad emigracją – skomentował na Facebooku Sergij Sidorenko z gazety Kommersant Ukraina. „Ty już emigrowałeś. Jesteśmy w Białorusi” – napisał ktoś w odpowiedzi.
Od czwartku było więc wiadomo, że w Kijowie coś się wydarzy. Protestujący mieli coraz mniej do stracenia. Ludziom przestały wystarczać puste zapewnienia opozycyjnych polityków, że „w 2015 r. w wyborach prezydenckich odniesiemy zwycięstwo”. Na Kliczko, Jaceniuka i Tiahnyboka, czyli trzech tenorów ukraińskiej opozycji, mówi się teraz złośliwie, „trituszki”. To aluzja to innego, słynnego już majdanowego neologizmu, „tituszki”, oznaczającego politycznie zaangażowanych po stronie władz dresiarzy.
Marazm klasy politycznej bezpośrednio przekładał się osobiste losy demonstrantów. Przyczyn kijowskich niepokojów można rzecz jasna szukać teraz w działaniach prawicowych ekstremistów. Można niestrudzenie tropić ślady nacjonalistów na Majdanie. Można straszyć potomkami UPA. Można dzielić włos na czworo. Tylko po co?
Przecież nie chodzi tu o nacjonalizm.
Na Ukraińskich ulicach dokonuje się właśnie próba dekonstrukcji systemu, którego nie zdołała zreformować pomarańczowa rewolucja. Nawet jeśli skazana jest na porażkę, świadczy o dojrzewaniu ukraińskiego protestu.
Pomarańczowa rewolucja została przygotowana przez opozycyjnych polityków i wspierający ich biznes. Ukraińcy przychodzili na Majdan jak na karnawał. Nic więc dziwnego, że dominował nastrój miłości do bliźniego. Kwiatek w milicyjną tarczę, ukraiński flower-power.
Ale karnawał szybko się skończył, a system państwowy, który politycy obiecali zreformować, funkcjonował w najlepsze następną dekadę. Były to dla Ukrainy chude lata.
Majdan 2013 r. skrzyknął się na przekór opozycyjnym politykom. Jest materializacją obywatelskiej woli. Jego utrzymanie wymaga się od protestujących o wiele większego wysiłku. Wymaga też ponoszenia ofiar.
Trudno przyklaskiwać brutalnym działaniom części demonstrantów, którzy postanowili skończyć z obłaskiwaniem mundurowych za pomocą ciepłej herbaty, kanapek i uśmiechniętych studentek, chwycili za butelki z benzyną i kamienie. Można ubolewać nad faktem, że dziedzictwo pomarańczowych protestów odeszło w zapomnienie. Ale nie można nie zauważyć, że na naszych oczach ludzie rozpaczliwie zmagają się z niesprawiedliwym państwem.
Author: Katarzyna Kwiatkowska – Moskalewicz
Lubię Rosję. Również Białoruś, Ukrainę i większość państw byłego Sojuza. Skończyłam stosunki międzynarodowe o specjalności wschodoznawstwo. Mieszkałam w Mińsku, Kijowie, Charkowie, Moskwie. Z Białorusi wyrzucono mnie w 2006 r. Od tego czasu piszę o Wschodzie. Artykuły, reportaże, analizy. Skończyłam Polską Szkołę Reportażu.
W 2011 r. dostałam “Pióro Nadziei”, nagrodę Amnesty International za wywiad z byłym szefem grupy egzekucyjnej na Białorusi (“Na strzał trzeba czekać”, Duży Format, GW). W 2012 r. zostałam nominowana do Nagrody Grand Press za reportaż o Biesłanie (“Umieramy we wrześniu”).
Piszę książkę reportażową o Ukrainie. Jestem stypendystką Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.