Jak silna w Polsce jest „partia pokoju”?

Od blisko tygodnia na wschodzie Ukrainy mamy do czynienia z nową fazą agresji rosyjskiej, w ramach, której Kijów walczy nie tylko z wspieranymi przez Moskwę „separatystami”, ale także z regularnymi oddziałami armii Federacji Rosyjskiej. Wojsko rosyjskie przejęło inicjatywę, wypierając Ukraińców, m. in. z Nowoazowska i szeregu miejscowości w rejonach starobieszewskim oraz awrosijewskim. 

Władimir Putin, pytany przez przewodniczącego Komisji Europejskiej o przyczyny bezpośredniej obecności militarnej Rosji na Ukrainie, miał odpowiedzieć że „może zająć Kijów w dwa tygodnie”.

W tym samym czasie Siergiej Ławrow zaczął dzielić strony konfliktu na „partię pokoju”, do której zaliczył Rosjan oraz ich agenturę, oraz „partię wojny” w ramach której widzi przywództwo ukraińskie w Kijowie „podżegane do agresji” przez Stany Zjednoczone.

Retoryka dzielenia elit politycznych i społeczeństw na „zwolenników pokoju” oraz „podżegaczy wojennych” to stały element rosyjskiej propagandy, stosowany przez Moskwę chyba wobec każdego państwa z obszaru dawnej strefy wpływów ZSRS. Zgodnie z przekazem Kremla, „partią pokoju” są wszystkie środowiska, które celowo bądź z bezmyślności podejmują działania na rzecz podporządkowania swojego kraju Rosji. Każdy, kto chce przyjaznych relacji z Moskwą, budowanych na zasadzie równoprawnego partnerstwa obu państw, zaliczany jest w ten sposób do „partii wojny”.

Z podobnym procesem mieliśmy do czynienia również w przypadku Polski, gdzie rosyjska agentura oraz jej „pożyteczni idioci” każdego, kto chciał równoprawnych stosunków z Moskwą, nazywali „podżegaczami wojennymi”. Niektórzy nie rozumieli bądź nie chcieli rozumieć, iż aby mieć naprawdę dobre stosunki z Rosją musimy mieć silne państwo, którego armia byłaby w stanie obronić własne terytorium. W przeciwnym razie dla Moskwy „przyjazne relacje” zawsze będą oznaczały konieczność podporządkowania się przez słabszego partnera.

Jeszcze do niedawna ta retoryka była wiodącym przekazem mediów głównego nurtu i obozu rządzącego w stosunku do Prawa i Sprawiedliwości. Tym samym Polacy zostali podzieleni na „zwolenników pokoju”, którzy uważają że wojsko jest niepotrzebnym reliktem przeszłości oraz „zwolenników wojny”, rozumiejących jak istotną rolę w polityce państwa odgrywa silna armia.

Czas pokazał, że obóz niepodległościowy miał rację. We współczesnym świecie zdolne do samodzielnej obrony granic wojsko wciąż pozostaje istotnym elementem świadczącym o pozycji państwa. Szczególnie, jeśli dany kraj, tak jak Polska, leży w obszarze zainteresowania agresywnego państwa, dążącego do odbudowy swojej dawnej strefy wpływów.

Agresja Rosji na Ukrainę udowodniła, że wbrew temu co jeszcze do niedawna twierdził Radosław Sikorski, Moskwa nie jest „przewidywalnym, demokratyzującym się partnerem i przyjacielem” Polski. Nikt rozsądny nie chce wojny z Rosją, jednak – paradoksalnie – by do niej nie dopuścić, potrzebujemy potężnej armii.


Zachęcam do polubienia mojej strony na Facebooku:
http://facebook.com/muszynski.sergiusz