Donbas, czarna dziura Ukrainy

Można długo jechać prospektem Artioma w Doniecku i nie zobaczyć zniszczeń wojennych. Ale miasto jest poharatane. W okolicach dworca kolejowego budki, w których jeszcze półtora miesiąca temu sprzedawano bułki, napoje i owoce, dziś stoją zrujnowane. Rozcięte eksplozją domy sterczą obok nietkniętych, spalone od uderzeń rakiet Grad autobusy i samochody stoją na poboczach dróg, jakby były tu zaparkowane. Ludzie pospiesznie robią zakupy na nielicznych jeszcze bazarkach. Te miejsca są szczególnie niebezpieczne, nieraz spadały na nie granaty moździerzowe. Było wiele ofiar. Tłumu lepiej unikać.

Polub Newsweeka na Facebooku!

To akurat nie jest trudne, bo Donieck się wyludnił. Mieszkańcy siedzą w domach, a w czasie ostrzałów artyleryjskich ukrywają się w piwnicach. – To dziś upiorne miasto, trudno uwierzyć, jak się zmienił Donieck w ciągu dwóch miesięcy – mówią ukraińscy dziennikarze, którzy mieli okazję pierwszy raz zobaczyć miasto, kiedy pojechali tam z chronioną misją wymiany jeńców. Była możliwa dzięki rozejmowi z Mińska. Ustalono, że opanowane przez separatystów i ich rosyjskich pomocników terytoria pozostaną czymś w rodzaju autonomii. W założeniu na trzy lata. Potem Kijów ma na nowo określić ich status.